czwartek, 30 lipca 2015

Bridal shower, czyli mezczyznom wstep wzbroniony

W zeszla sobote mialam przyjemnosc uczestniczyc w tzw. bridal shower (badz wedding shower), gdyz Kristi, kuzynka mojego chlopaka, niedlugo wychodzi za maz. Nigdy wczesniej nie bylam na tego rodzaju wydarzeniu, dlatego bardzo sie cieszylam, ze bede mogla na wlasne oczy zobaczyc, jak to wszystko wyglada, zwlaszcza, ze w Polsce nie obchodzi sie bridal shower.

Bridal shower - co to jest?
Jest to mini przyjecie organizowane najczesciej przez kolezanki lub druhny przyszlej panny mlodej na kilka tygodni przed slubem. Zazwyczaj ma miejsce w barze, restauracji badz kawiarni. Na bridal shower zapraszane sa tylko kobiety. Kazda z nich przynosi przyszlej pannie mlodej upominek, ktory ma jej pomoc w przyszlym zyciu malzenskim. Najczesciej sa to bardzo praktyczne rzeczy, np. garnki, talerze, szklanki, ale tez kosmetyki badz jakies ozdoby do domu. Na bridal shower ma miejsce skromny poczestunek oraz organizowane sa rozne zabawy dla przybylych gosci.

No to zaczynamy!
Bridal shower Kristi rozpoczal sie o godz. 9 rano (co dla mnie bylo sporym zaskoczeniem, bo czytalam, ze najczesciej takie przyjecia odbywaja sie wieczorem) i potrwal mniej wiecej do 10.30. Mial on miejsce w przytulnej kawiarni w centrum miasta. Mozna bylo zjesc zapiekanke ziemniaczana, muffinki i szaszlyki z owocow.

Gry i zabawy
Na poczatek kazda z zaproszonych pan dostala taka oto kartke:



Trzeba bylo zaznaczyc, ktore rzeczy ma sie w swojej torebce. Przyznam, ze niektore przedmioty byly dosc zaskakujace, np. lokowka, srubokret, mala butelka alkoholu, tasma miernicza lub cos, co swieci w ciemnosci. Ja zdobylam 34 punkty i bylam pewna, ze to zbyt malo, zeby cokolwiek wygrac (mama mojego chlopaka zdobyla 86 punktow, no ale tylko ona nosi w swojej torebce srubokret i tasme miernicza). Ale udalo sie! Zajelam trzecie miejsce i wygralam przesliczny bukiet kolorowych, pieknie pachnacych kwiatow.



W nastpnej zabawie trzeba bylo odgadnac, ile cukierkow, tzw. salt water taffy, znajduje sie w duzym sloiku.


Tutaj niestety nie udalo mi sie strzelic, chociaz moze to i dobrze, bo bardzo lubie te cukierki i mogloby mi przybyc kilka kilogramow tu i owdzie, czego bym bardzo nie chciala ;)

Ostatnia zabawa polegala na tym, ze losowalo sie jakas fraze i trzeba bylo dopasowac ja do ktoregos z kilkunastu slodyczy, ktore znajdowaly sie w specjanym koszyku. W pamieci utkwily mi dwie frazy: 1. First Dance, ktora trzeba bylo polaczyc z czekolada Symphony (logiczne, prawda?)


2. Parents-in-law, ktore nalezalo polaczyc z cukierkami o uroczej nazwie Nerds (sprytne! ;)
Na koniec przyszla panna mloda rozpakowala prezenty (wsrod ktorych byly m.in. szklanki, toster, przenosny mini grill, a nawet piwo dla jej narzeczonego, "zeby nie czul sie pokrzywdzony" ;), czyli bardzo praktyczne rzeczy, ktore jej sie na pewno przydadza.

Podsumowujac, bridal shower to bardzo mily zwyczaj. Mozna sympatycznie spedzic czas wsrod kolezanek i znajomych, a przy okazji dostac bardzo przydatne w zyciu prezenty.
A jezeli szczescie nam dopisze i moj chlopak dostanie urlop na dzien slubu Kristi, na blogu na pewno pojawi sie relacja z prawdziwego amerykanskiego slubu ;)

czwartek, 23 lipca 2015

"Obcokrajowcom alkoholu nie sprzedajemy!", czyli dziwna polityka Walmartu

W zeszlym tygodniu do Stanow przyjechaly moje kolezanki z Polski. Oczywiscie nie moglo obyc sie bez imprezy powitalnej. Wraz z chlopakiem wybralismy sie wiec do supermarketu Walmart (duza, znana sieciowka, porownac ja mozna do naszej Biedronki) po cos do jedzenia i picia. Ja juz z daleka wypatrzylam sliczne, rozowe koktajle o cytrusowym smaku ("Biore!"), chwycilam szesciopaka pod pache i, szczesliwa, ruszylam do kasy.

Niestety, nie bylo mi dane ich wypic. Pani kasjerka, po rzuceniu okiem na moj polski dowod osobisty stwierdzila, ze nie sprzeda mi alkoholu, poniewaz NIE JESTEM OBYWATELKA STANOW ZJEDNOCZONYCH. 
Postawilam oczy w slup. Chlopak tez. Spytalam uprzejmie pania kasjerke, czy sie przypadkiem nie przeslyszalam. Nie ma bowiem w Stanach takiego prawa, ktore stanowi, ze nie mozna sprzedac alkoholu obywatelowi innego kraju. Takie cos po prostu nie istnieje. Chlopak dzielnie stanal po mojej stronie, tlumaczac pani kasjerce, ze w samochodzie mam paszport, w ktorym wszystko jest napisane po angielsku, mozemy szybko po niego skoczyc i pokazac. 
NIE. TAKA JEST POLITYKA WALMARTU - NIE SPRZEDAMY I JUZ.
Zagotowalo sie we mnie. Zwlaszcza, ze w tym samym sklepie robilam alkoholowe zakupy od 2012 roku i nigdy nie bylo z tym najmniejszego problemu. 
NADAL NIE, TAKA JEST POLITYKA SKLEPU.
Zdenerwowalam sie na powaznie. Stwierdzilam, ze jest to naruszenie moich praw i dyskryminacja jako obywatelki innego panstwa. Poprosilam pania kasjerke o rozmowe z jej kierownikiem. (Swoja droga, pani byla widocznie zaskoczona taka bojowa postawa ze strony nie-Amerykanki).
To juz nawet nie chodzilo o te sliczne rozowe koktajle, tylko o sprawiedliwosc. 
Niestety, rozmowy z kierownikiem nie doczekalismy sie, bo podobno akurat byla zajeta, a my sie spieszylismy. Pojechalismy do supermarketu Meijer, ktory byl niedaleko, i tam nie mialam zadnych problemow z kupnem alkoholu (niestety, nie mieli tam tych rozowych koktajli). 

Nie wiem, dlaczego w tym roku Walmart wprowadzil takie ograniczenie. W internecie nie znalazlam o tym informacji, dlatego domyslam sie, ze regula ta dotyczy tylko marketu w tym jednym miescie w Ohio. Byc moze spowodowane jest to to tym, ze pracownicy Walmartu nie sa odpowiednio wyszkoleni i nie wiedza, czy dowod tozsamosci przedstawiony przez klienta jest prawdziwy czy nie i byc moze mieli problemy z tego powodu w zeszlym roku. Ale przeciez wszystkie paszporty sa w wersji rowniez angielskiej, dlatego nie rozumiem takiej polityki Walmartu. Napisalam juz do nich stosownego maila, zobaczymy, czy odpisza. 
Niemniej jednak moja noga w Walmarcie juz nigdy wiecej nie postanie.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Moj pierwszy amerykanski "fundraising event"

W zeszla sobote, 18.lipca, bralismy udzial w tzw. fundraising event. Polega to na tym, ze bliscy osoby, ktora potrzebuje funduszy na jakis wazny cel (w tym przypadku byla to kosztowna operacja), organizuje przyjecie/impreze, podczas ktorej zbierane sa pieniadze dla potrzebujacego. Rzecz wlasciwie zawsze dzieje sie w barze lub restauracji. Kazda osoba chcaca wziac udzial w przyjeciu musi kupic bilet wstepu, ktorego cena uzalezniona jest zazwyczaj od ceny wynajmu lokalu. W srodku serwowane jest jedzenie (za ktore nie trzeba placic) oraz napoje (czasami sa darmowe, a innym razem trzeba zaplacic niewielka sume). Z racji tego, ze sobotni event mial miejsce w Taco Bar, mozna bylo zjesc tacos, do wyboru z wolowina lub kurczakiem. Oczywiscie ilosc nieograniczona, ale ja po zjedzeniu dwoch bylam juz pelna.

Nieodlacznym elementem kazdego fundraising event sa tzw. raffle tickets badz po prostu raffles. Sa to bileciki z numerkami kupowane za niewielka kwote, ktora to jest oczywiscie przekazywana osobie potrzebujacej. Na sobotnim przyjeciu byly dwa typy raffles:
Zielone - kupowane w pakiecie 6 za 5$ (raczej w zlym guscie byloby kupienie mniej niz jednego pakietu naraz).

Co jakis czas odbywalo sie losowanie, podczas ktorego nabywca zwycieskiego bileciku wygrywal nagrode pieniezna. Nagroda glowna wynosila 100$ i wiadomo bylo, ze zwyciezca loterii i tak przekaze te sume pieniedzy dla celow charytatywnych, bo tak po prostu wypadalo. My niestety nic nie wygralismy.
Pomaranczowe - rowniez kupowane w pakiecie 6 za 5$. Tutaj zaszalelismy i kupilismy az 8 pakietow.

To sa kupony, ktore nalezalo zachowac w razie wygranej, prawdziwe bileciki, ktore odrywalo sie od kuponow, wrzucalo sie do specjalnych papierowych torebek z nazwami fantow, ktore mozna bylo wygrac  w loterii, a byly to m.in.:
1. Candy Bouquet - tzw. bukiet slodyczy
2. Smokin Joes - 2 duze butelki wina
3. Kids Fun Basket - zestaw zabawek, slodyczy i przekasek dla dzieci
4. Country Apple Basket - zestaw kosmetykow do kapieli
5. Movie Night Bouquet - dwa bilety do kina oraz kupon na darmowe popcorn i pizze
6. Swan Creek Candle Basket - zestaw swiec zapachowych
7. Craft Beer Basket - kilka butelek dobrego piwa
8. All things Cleveland - bilety na mecz baseballu, bilety do Rock-n-Roll Hall of Fame, koszulka Cleveland Cavaliers, plakaty sportowe itp.
9. Handmade Quilt - narzuta na lozko robiona recznie
10. American Patriotism Set - koc, poduszka, wino - wszystko w amerykanskich barwach narodowych
Bardzo chcialam wygrac "All tings Cleveland" albo "American Patriotism Set", ale i tym razem szczescie nam nie dopisalo. Mimo tego, bardzo dobrze bawilam sie na tym przyjeciu i mam nadzieje, ze jeszcze nie raz przyjdzie mi w czyms takim uczestniczyc.

sobota, 18 lipca 2015

Moje pierwsze pierogi w Stanach

Moj chlopak bardzo lubi pierogi. Ja, niestety, nie jestem zbyt dobra kucharka, ale specjalnie dla niego koniecznie chcialam nauczyc sie, jak zrobic pyszne, polskie pierogi, wedlug znakomitego przepisu mojej mamy. Jednak zrobienie prawdziwych pierogow tutaj nie jest takie proste, ze wzgledu na brak prawdziwego polskiego twarogu.
Moje pierwsze podejscie do zrobienia pierogow w Stanach okazalo sie klapa. Podczas mojej poprzedniej wizyty w Ohio, w kwietniu, do zrobienia farszu uzylam serka wiejskiego (cottage cheese) i ziemniakow. Nie wiem, dlaczego myslalam, ze tutejszy serek wiejski jest inny niz ten w Polsce. Okazalo sie, ze ma taka sama, wodnista konsystencje i niczym wlasciwie nie rozni sie w smaku. Wobec tego zmarnowalam tylko ziemniaki, ser i ciasto, ktore z hukiem wyladowaly w koszu na smieci.
Juz w Polsce przypomnialo mi sie, ze na polce jednego z amerykanskich supermarketow, do ktorego czesto chodze, gdy jestem w Stanach, widzialam ser Ricotta. Znalazlam kilka przepisow na pierogi z tym wlasnie serem. Zrobilam w Polsce pierogi z Ricotta i ziemniakami na probe, ale nie byly tak dobre, jak te z twarogiem. No coz, pomyslalam, z braku laku zrobie farsz z Ricotta.
Na szczescie tuz przed moim wylotem mama polecila mi, zebym spakowala do torby kawalek polskiego twarogu. Balam sie troche, ze ser nie zniesie zbyt dobrze ok. 20 godzin poza lodowka. Jednak po przylocie okazalo sie, ze ser byl calkiem dobry, pierogi z nim i ziemniakami wyszly przepyszne, co potwierdzili rodzice mojego chlopaka (w koncu moglam zaprosic ich na prawdziwy polski obiad) i jego wspollokatorzy.



Do kilkunastu pierogow dodalam tez kawalki kielbasy (tym razem nie polskiej, chociaz takowa da sie kupic w tutejszym supermarkecie), zeby pierogi byly bardziej sycace.


Nastepne pierogi, ktore zrobie, niestety nie beda juz z polskim twarogiem (no chyba, ze gdzies takowy uda mi sie dostac, np. w jakims polskim sklepie w polskiej dzielnicy). Mam nadzieje, ze te z Ricotta tez beda wszystkim smakowaly.

czwartek, 16 lipca 2015

Lagrange Street Polish Festival

W zeszly weekend, 10-12. lipca, w Toledo, Ohio odbyl sie Polski Festiwal - Langrange Street Polish Festival. Do Toledo mamy tylko nieco ponad godzine jazdy samochodem, wiec pojechalismy tam w piatek po poludniu. Ponizej krotka fotorelacja.




 W Toledo znajduje sie polska dzielnica, w ktorej nawet nazwy ulic sa powiazane z Polska.


Festiwal nie byl zbyt duzy, co nas zaskoczylo, bo w Toledo mieszka calkiem sporo Polakow. Niestety, wsrod osob sprzedajacych bilety wstepu na teren festiwalu (5$ w piatek i sobote, 3$ w niedziele) badz sprzedajacych polskie jedzenie i pamiatki w ogole nie bylo Polakow. Co wiecej, nie slyszelismy nikogo mowiacego po polsku.


Na stoiskach z pamiatkami mozna bylo kupic koszulki, bluzym czapki, breloczki itd. z polska flaga badz innym elementem kojarzacym sie z naszym krajem. Bylo tez sporo nadrukow angielsko-polskich, np. "I don't always dance but when I do, I dance POLKA" albo "Wanna see my KIELBASA?"

Najwiekszym zainteresowaniem cieszylo sie oczywiscie polskie jedzenie ;) Pierogi, kielbasa, placki ziemniaczane, kapusta, kopytka, barszcz czerwony oraz tzw. Halusky, ktore okazaly sie byc czyms w rodzaju lazanek.






Zdecydowalismy sie na Polish Platter, czyli taki misz-masz na talerzu. Za 12$ dostalismy oto taki zestaw: kawalek kielbasy, dwa pierogi z serem i ziemniakami, placek ziemniaczany, Halusky i brokuly. Kielbasa byla pyszna, pierogi tez, natomiast najmniej smakowal mi placek ziemniaczany, byl bardzo suchy. Ale ogolnie wrazenia pozytywne. 

Jedna z atrakcji festiwalu byl tez zespol, ktory gral biesiadne polsko-angielskie piosenki. Byl tez parkiet, na ktorym mozna bylo potanczyc, na co tez kilka par sie skusilo. 


Niektorym szlo naprawde dobrze ;)

Podsumowujac, naprawde fajnie jest sie wybrac na takie wydarzenie jak Polski Festiwal, szczegolnie jesli jest sie w Stanach od dluzszego czasu i teskni sie za polska kultura.
Co do polskiego jedzenia - zawsze mozna sobie przygotowac takie samemu w domu, o czym opowiem w nastepnym poscie.



niedziela, 12 lipca 2015

Warszawa - Detroit, czyli jak bezbolesnie przejsc kontrole przy wjezdzie do USA

Do Stanow nie tak latwo jest sie dostac. Nawet, gdy mamy wize amerykanska, ostateczna decyzje o tym, czy mozemy wjechac na teren USA wydaje urzednik (U.S. Customs and Border Protection) podczas kontroli paszportowej juz na terenie Stanow. I tak, owszem, zdarzaja sie przypadki (chociaz dosc rzadkie) cofniecia kogos z powrotem do Polski. Niewazne, ze mamy wize turystyczna wydana na 10 lat. Niewazne, ze mamy w USA rodzine, ktora oficjalnie nas do siebie zaprosila w odwiedziny. Jesli urzednikowi na granicy cos sie nie spodoba, moze nas po prostu na teren kraju nie wpusic.
Jako ze ja (stety badz niestety) mialam pewne przygody podczas takiej kontroli i teraz dokladnie wiem, jak trzeba sie na granicy zachowac, chcialabym przyblizyc Wam nieco ten temat.

Jak to wygladalo u mnie?

Po pierwsze, do urzednika trzeba podejsc pewnym siebie krokiem, z usmiechem na twarzy, a podczas odpowiadania na pytania patrzec mu prosto w oczy. Musimy wypasc jak najlepiej i jak najbardziej wiarygodnie. Musimy sie "sprzedac" - przekonac go, ze mamy czyste zamiary i nie chcemy zrobic nic nielegalnego.
Z racji tego, ze moj chlopak jest Amerykaninem, (co sluzby imigracyjne juz wiedza, bo wyszlo to na jaw podczas mojej poprzedniej wizyty w Stanach), oprocz standardowych pytan, do kogo jade, na jak dlugo, co robie w Polsce i jak duzo pieniedzy mam przy sobie, zostalam zapytana o to, czy:
1. Mam zamiar wyjsc za maz podczas mojej wizyty w USA?
2. Mam zamiar zareczyc sie podczas tejze wizyty?
3. Jak dlugo jestesmy z moim chlopakiem para?
4. Gdzie sie poznalismy i w jakich okolicznosciach?
Jak widac, pytania sa dosc szczegolowe, ale trzeba zagryzc jezyk i na wszystkie odpowiedziec. ZGODNIE Z PRAWDA. Nie wolno klamac, bo mozna sie zaplatac. Urzednik zadaje te pytania kilka razym w zmienionej kolejnosci, tak zeby upewnic sie, ze za kazdym razem odpowiedz jest ta sama.

Secondary Inspection
Oprocz standardowej kontroli paszportowej, mozna byc skierowanym na dodatkowa kontrole, tzw. Secondary Inspection. Dzieje sie tak w przypadku, gdy urzednik nie jest do konca przekonany do czystosci Waszych zamiarow badz prawdziwosci Waszych odpowiedzi na pytania podczas standardowej kontroli. Ja zostalam skierowana na taka dodatkowa kontrole poniewaz - jak mi wyjasniono - wjezdzalam na teren USA po raz drugi w tym samym roku, w dosc krotkim odstepie czasu i na dosc dlugi okres, bo az kilku miesiecy.
Zostalam wtedy zaprowadzona do specjalnego pomieszczenia, gdzie siedzialo juz kilka innych osob i czekalo na swoja kolej na rozmowe z urzednikiem. Znajdowaly sie tam dwa pokoje do takich przesluchan (jak w amerykanskich filmach) oraz wysoka lada, za ktora siedzialo dwoch urzednikow i rowniez rozmawialo z osobami wjezdzajacymi na teren Stanow. Za kilka minut zostalam poproszona (swoja droga zajelo mi chwile, zeby zorientowac sie, ze to dziwne imie, ktore wymawiali, to moje imie) do jednego z urzednikow siedzacych za lada. Zadano mi dokladnie te same pytania, co podczas pierwszej kontroli. Nastepnie poproszono mnie i przyprowadzenie mojego bagazu rejestrowanego, otworzylam go, a urzednik w bialych rekawiczkach sprawdzil pobieznie, czy nie ma tam niedozwolonych przedmiotow. I to wszystko. Trwalo to dosc dlugo, bo az godzine (trzeba bylo poczekac w kolejce). Na szczescie obylo sie bez zadnych specjalnych komplikacji.

Ciekawostka: na lotnisku Detroit Metropolitan Airport, na ktorym ladowalam juz dwa razy, jednym z urzednikow jest Polak. Na jego tabliczce z nazwiskiem widnieje napis ROG. Wlasciwie to nawet wyglada jak Polak :)

Gosia w Ohio

Gosia, swiezo upieczona absolwentka anglistyki, mieszkajaca obecnie w Ohio - to ja. Do tego amerykanskiego stanu kojarzonego glownie z Cleveland Cavaliers, Cleveland Indians, jeziora Erie i parku rozrywki Cedar Point przyjechalam za glosem serca - niezupelnie do Stanow, ale do pewnego Amerykanina. W zwiazku z tym, ze spedze tu najblizsze kilka miesiecy, chcialabym pokazac Wam, jak wyglada zycie tutaj od kuchni. Stany to piekny i fascynujacy kraj, znacznie rozniacy sie od naszej Polski - i te roznice wlasnie Wam pokaze. Byc moze nawet niektorzy z Was poczuja, ze chcieliby doswiadczyc tego na wlasnej skorze i wybiora sie w swoja wlasna amerykanska przygode? ;)