piątek, 5 sierpnia 2016

Fordem przez Ameryke

Kiedy po raz pierwszy przylecialam do Ohio, zaskoczyl mnie fakt, ze zdecydowana wiekszosc sklepow, urzedow, restauracji itp. polozona jest od siebie w dosc duzej odleglosci. Co wiecej, prawie nie ma tutaj chodnikow. Jesli ktos chce pojsc do sklepu czy restauracji na piechote (co nie zdarza sie prawie nigdy), musi po prostu isc poboczem, co jest dosc niebezpieczne. Co z autobusami? Otoz kursuja one bardzo, bardzo rzadko (nie dotyczy to oczywiscie duzych miast, gdzie komunikacja miejska jest dobrze rozwnieta). Pozostaja taksowki, ktore sa nieco drogie. 
Z wyzej wymienionych powodow prawie kazdy Amerykanin ma swoj samochod. Normalnym widokiem sa trzy czy cztery auta stojace przed domem, po jednym dla kazdego domownika, bo pojazdy te nie sa tutaj drogie w porownaniu do srednich zarobkow.
Auto mozna prowadzic juz w wieku 14 lat (trzeba miec tylko specjalne pozwolenie), a prawo jazdy nabyc mozna w wieku 16 lat.
Dozwolona maksymalna predkosc jest rozna w kazdym stanie. W Ohio na autostradzie jest to 70 mph (mil na godzine), czyli 112 km/h, w miescie 35-40 mph, czyli 56-64 km/h.

Zdecydowana wiekszosc samochodow w Ameryce posiada automatyczna skrzynie biegow, czyli to, co sprawilo, ze juz nie boje sie prowadzic auta. Mimo tego, ze prawo jazdy zrobilam w wieku 18 lat, w Polsce nigdy nie odwazylam sie jezdzic samochodem, bo opanowanie skrzyni biegow sprawialo mi zbyt duza trudnosc i stresowalo. W Stanach po raz pierwszy wsiadlam za kolko w zeszlym roku, czyli po 6 latach zrobienia prawa jazdy. Teraz jezdze praktycznie codziennie, sprawia mi to przyjemnosc, mam tylko dwa pedaly, na ktorych musze sie skoncentrowac, i tyle. Serdecznie polecam wszystkim, ktorzy maja problemy z przelamaniem strachu przed prowadzeniem samochodu: automatyczna skrzynia biegow to jest to, co Wam pomoze :)

Nawiazujac do tytulu posta: samochod, ktorym jezdze, to czarny Ford Fusion. Wyglada tak:



Jest to dosc spore auto, ale nie mam z nim najmniejszych problemow. Ciesze sie, ze nie musze brac juz drogich taksowek, gdy chce pojechac na zakupy czy odwiedzic znajomych. I tu wielki uklon w strone mojego chlopaka, ktory mi zaufal i pozwolil prowadzic to auto, ktore jest wlasciwie calkiem nowe, bo kupione w 2015 roku :)

Latwosc jazdy samochodem w Stanach spowodowana jest spora szerokoscia ulic i miejsc parkingowych. Co wiecej, Amerykanie, chcac jak najbardziej ulatwic sobie zycie, postawili znaki STOP wszedzie, gdzie tylko bylo to potrzebne. Skutkuje to tym, ze na skrzyzowaniu bez sygnalizacji swietlnej, minimum dwoch kierowcow bedzie mialo znak stopu, a wiec zasada prawej reki nie obowiazuje. Zabawne jest to, ze pierwszy rusza ten kierowca, ktory pierwszy zatrzymal sie przed znakiem stopu :)

poniedziałek, 25 lipca 2016

Merry Christmas in July, czyli grudzien w lipcu

W Stanach obchodzi sie bardzo wiele roznych dziwnych swiat. Jednym z nich bezapelacyjnie jest Christmas in July, czyli obchody Swiat Bozego Narodzenia w lipcu. Oczywiscie nie sa one obchodzone tak uroczyscie i z rozmachem jak w grudniu; supermarkety nie wypelniaja sie bombkami, choinkami i czekoladowymi mikolajami, a w glosnikach nie slychac Jingle Bells czy All I Want For Christmas. Polega to na tym, ze Amerykanie spotykaja sie w gronie  rodziny i przyjaciol, robia grilla, czasami zakladaja czapki Sw. Mikolaja i zapalaja swiatelka na drzewie w ogrodzie. Wychodza z zalozenia, ze w grudniu, kiedy zazwyczaj jest zimno i snieznie, nie ma mozliwosci zrobienia barbecue i nacieszenia sie ladna pogoda - musza sobie zatem to jakos zrekompensowac, stad obchody Christmas in July.
Warto dodac, ze w klubach, barach i pubach czesto organizowane sa imprezy tematyczne dotyczace Christmas in July. Jednak obchody tego "swieta" powoli zanikaja i nie sa juz tak bardzo popularne, jak kiedys.

Ja nie obchodzilam Christmas in July. Jednak na potrzeby bloga, a takze z czystej ciekawosci, wybralam sie w sobote do niewielkiego portu (przypominam, ze mieszkam nad jeziorem), gdzie z okazji 25. lipca odbywal sie koncert, a wielu mieszkancow przyszlo tam posluchac muzyki i urzadzic grilla badz po prostu napic sie piwa z przyjaciolmi. Atmosfera byla iscie swiateczna, to trzeba przyznac.










Podsumowujac ten krotki post: Merry Christmas in July, kochani!

sobota, 23 lipca 2016

Z wizyta u Amiszow

Korzystajac ze slonecznej pogody, w zeszly czwartek wraz z chlopakiem postanowilismy wybrac sie do wioski Amiszow. Chcielismy na wlasne oczy zobaczyc, jak zyja ci ludzie. Co wazne - jest to prawdziwa wioska, w ktorej mieszkaja Amiszowie, nic tam nie jest na pokaz. Mielismy zatem okazje zobaczyc ich domy, gospodarstwa, dowiedziec sie wielu informacji na temt ich kultury, przejechac sie specjalnym wozem, dokarmiac egzotyczne zwierzeta, kupic domowej roboty ser zolty i czekolade z maslem orzechowym. Slowem - to byl bardzo pozytecznie i przyjemnie spedzony dzien.

Amiszowie zamieszkuja poludniowy zachod Ohio, sa ta m.in. miejscowosci Millersburg, Walnut Creek i... Berlin (nazwa nie jest przypadkowa, bo poczatki cywilizacji Amiszow siegaja Europy, m.in. Niemiec, Szwajcarii, Czech i Slowacji). Jechalismy tam tylko niecale dwie godziny, wiec dosc krotko, ale wielu ludzi, ktorzy nie sa z Ohio, wynajmuje pokoje w hotelach i spedza w wiosce nawet kilka dni.

Nasza wizyte w wiosce Amiszow zaczelismy od 15-minutowego filmu nt. kultury i obyczajow Amiszow. Pozniej jeden z nich, oczywiscie majacy brode, baki i slomkowy kapelusz na glowie, opowiedzial nam historie Amiszow od poczatku ich powstania. Nastepnym punktem programu byl 30-minutowy spacer po jednym z gospodarstw. Zobaczylismy typowy dom Amiszow (niestety, do srodka nie mozna bylo wejsc, ale przez okna udalo nam sie dostrzec bardzo skromny wystroj domu: duzy, drewniany stol, drewniane krzesla, prosta kuchnia, zadnych ozdob, obrazow itp.), budynek szkoly podstawowej z XIX w. oraz stodole wraz z typowymi powozami uzywanymi po dzis dzien przez Amiszow (ciekawostka: zbudowanie jednej, dosc duzej, stodoly, zajmuje Amiszom jeden, maksymalnie dwa dni!)







    Zwroccie uwage, ze na fladze znajduje sie tylko 36 gwiazdek.







Potem wybralismy sie do fabryki sera. Wlasciwie byl to duzy supermarket, w ktorym mozna bylo kupic rozne rodzaje sera zoltego, wszystkie wyprodukowane przez Amiszow. Co najlepsze, kazdy klient mial mozliwosc sprobowania kazdego rodzaju sera przed jego kupieniem. Poza tym, mozna bylo kupic przepyszne bloki czekolady, rowniez w 100% wyprodukowane przez Amiszow. Wszystko wygladalo cudownie, jednak my nie szalelismy i kupilismy tylko dwa bloki sera zlotego oraz jeden blok czekolady z maslem orzechowym.

Po czesciowym zaspokojeniu glodu serem zoltym i czekolada, wybralismy sie na inne gospodarstwo Amiszow, aby przejechac sie specjalnym wozem po mini zoo prowadzonym przez wlascicieli gospodarstwa. Powiem szczerze, ze bylam troche zaskoczona, ze Amiszowie posiadaja takie zoo, ktore zapewne sluzy wylacznie przyciaganiu turystow. Naszym woznica byl 100% Amisz, takze fakt ten nadal calej przejazdzce unikatowego klimatu. Przejazd trwal godzine, a kazdy turysta (bylo nas 10 osob na jednym wozie) otrzymal wiaderko z karma dla zwierzat, zeby mogl karmic spotykane po drodze zwierzeta.









Najwieksza atrakcja dla mnie byly bezapelacyjnie zyrafy. Po raz pierwszy w zyciu widzialam te zwierzeta na zywo, a w dodatku mialam okazje je nakarmic.





Nastepnym, i ostatnim juz, punktem programu, byla wizyta w sklepie z pamiatkami, ktory okazal sie tez mini muzeum. Mozna bylo tam bowiem zobaczyc rozne stroje Amiszow, z ktorych wiekszosc jest uzywana przez nich do teraz.







Na tym zakonczylismy nasza wizyte w wiosce Amiszow.
Jakie byly nasze odczucia po tej calodniowej wycieczce? Zdecydowanie pozytywne. Dobrze bylo poznac inna kulture, zobaczyc, jak zyja inni ludzie. Niektore rzeczy byly dla nas, majacych stycznosc z technologia kazdego dnia, dziwne. W kilku sklepach, w ktorych bylismy, nie bylo mozliwosci platnosci karta. Co wiecej, zaskoczyl nas fakt, ze Amiszowie nie korzystaja z samochodow, w zwiazku z tym nie maja mozliwosci podrozowania i odkrywania nowych rzeczy. Jednak po osiagnieciu wieku 16 lat, moga wybrac, czy chca zostac w swojej spolecznosci, czy tez dobrowolnie od niej odejsc i zaczac zycie takie, jakie prowadzi zdecydowana wiekszosc Amerykanow. Czy jednak warto poswiecic spokoj, wolne tempo zycia, brak manipulacji przez media dla komputera, karty kredytowej i smartphone'a? W tej kwestii decyzja nalezy tylko i wylacznie do Amiszow.

niedziela, 10 lipca 2016

Zycie nad jeziorem

Dzis rano, jeszcze przed sniadaniem, wybralam sie na plaze (ok. 10 min. autem od domu). Spacerujac po goracym piasku pomyslalam, ze dobrze byloby opisac mniej wiecej miejsce, w ktorym mieszkam,poniewaz jest ono typowo turystyczne, a wiec dosc ciekawe.

Zatem zacznijmy.
Polnocna czesc stanu Ohio polozona jest nad jeziorem Erie, ktore nalezy do kompleksu pieciu tzw. Wielkich Jezior Ameryki Polnocnej. W zwiazku z tym, wszystkie miasta polozone na polnocy, odwiedzane sa przez turystow z calego kraju, a nawet i swiata. Ponadto, w miescie Sandusky znajduje sie jeden z najpopularniejszych i najwiekszych parkow rozrywki na swiecie (a wiadomo, ze Amerykanie ubostwiaja parki rozrywki - o tym bedzie oddzielny post).



Jako osoba na codzien mieszkajaca w Warszawie - miescie duzym, gesto zaludnionym, uwielbiam spedzac wakacje nad jeziorem Erie, z dala od smogu, trabiacych ciagle samochodow i wciaz spieszacych sie dokads ludzi. Wystarczy wsiasc w auto, przejechac kilka minut, i mozna zaczac przechadzac sie brzegiem jeziora. Jesli ktos lubi kajaki badz ma licencje zeglarska, mozna bez problemu wynajac kajak badz lodke i ruszyc na wyprawe.














Niestety, mieszkanie nad jeziorem ma tez swoje minusy: owady. Duzo owadow. Bardzo duzo owadow. Pod koniec czerwca natknac sie tu mozna na setki, a moze nawet tysiace jetek (mayflies), ktore obsiadaja wszystko: budynki, samochody, chodniki i ludzi. Nie gryza, nie sa w ogole szkodliwe, zyja tylko 48 godzin, ale dla kogos, kto nie znosi owadow, sa prawdziwa udreka.







Podsumowujac: zycie nad jeziorem ma swoje plusy i minusy, jak wszystko zreszta. Jesli ktos lubi cisze i spokoj, spacery po plazy i parki rozrywki, a jetki mu nie przeszkadzaja, zapraszam na polnoc Ohio :)

PS Kochani, czy sa tematy, ktore chcielibyscie, abym poruszyla na moim blogu? Moze jest cos, co Was szczegolnie interesuje, cos zwiazanego z amerykanska kultura, ludzmi, zyciem codziennym? Jesli tak, prosze o kontakt.

wtorek, 5 lipca 2016

Happy 4th of July!, czyli obchody Dnia Niepodleglosci

Po niemal rocznej przerwie postanowilam wrocic do pisania bloga. Dlaczego? Nie kazdy ma tyle szczescia co ja, aby przyjechac do Stanow na kilka miesiecy i doswiadczyc amerykanskiego zycia, ktore potrafi zaskoczyc na kazdym kroku. Mam wiec nadzieje, ze moje posty beda dla wielu z Was zrodlem wiedzy o Stanach z pierwszej reki, a takze zacheca do odwiedzenia Ameryki w przyszlosci.

Pierwszy post w tym roku nie moze dotyczyc niczego innego, jak Swieta Niepodleglosci (Independence Day), ktore mialo miejsce wczoraj, tj. 4. lipca (byla to 240. rocznica). Dzien ten jest bardzo hucznie obchodzony w calym panstwie. Amerykanie, jako nienaganni patrioci, kochaja swoj kraj i milosc te wyrazaja przede wszystkim poprzez celebrowanie the 4th of July. W dniu tym nieczynne sa instytcje panstwowe, np. banki, urzedy, szkoly. Otwarte natomiast sa wszystkie supermarkety (czyli inaczej niz w Polssce, gdzie wszystkie sklepy sa zamkniete). W wiekszych miastach odbywaja sie parady z okazji Swieta Niepodleglosci, w ktorych uczestnicza tysiace ludzi. Niestety, ja mieszkam w dosc malym miasteczku, w zwiazku z tym nie moglam uczestniczyc w takiej paradzie. Jednak czekaly na mnie inne, rownie mile, atrakcje.

4. lipca spedzilam ze znajomymi, ktorzy mieli akurat tego dnia wolne w pracy. Zrobilismy tradycyjnego amerykanskiego grilla (barbecue) i spedzilismy fajnie czas, rozmawiajac i grajac w gry planszowe. Nie zabraklo oczywiscie elementow dekoracyjnych nawiazujacych do Swieta Niepodleglosci.





Nawet piesek zostal ubrany stosownie do okazji.

Wieczorem, ok. 22:00, pojechalismy na pokaz fajerwerkow. Fajerwerki bowiem to nieodlaczna czesc obchodow Swieta Niepodleglosci. I tu kolejna wazna roznica miedzy Stanami a Polska: w USA fajerwerki odpala sie przede wszystkim 4. lipca (rzadziej w Sylwestra), w Polsce - w Sylwestra (nigdy 11.listopada).
Pokaz fajerwerkow odbyl sie w ogrodzie naszych znajomych, a podziwiac je przyjechalo bardzo duzo ludzi z sasiedztwa. Wszystko trwalo blisko dwie godziny bez zadnej przerwy, a pokazowi towarzyszyla muzyka - przeboje nawiazujace do amerykanskiej dumy, patriotyzmu, wolnosci i ogolnej radosci z odzyskania niepodleglosci.





 

 














wtorek, 4 sierpnia 2015

Naleczowianka, Polska Kielbasa i Vegeta, czyli Europa w amerykanskim markecie

Mimo wszechobecnej opinii, ze w Stanach na kazdym kroku mozna natknac sie na polski sklep, z powodu duzej liczby Polakow mieszkajacych w USA, nie do konca jest to prawda. Owszem, w wiekszych miastach nie powinno byc z tym problemu, jednak w mniejszych miejscowosciach o polskie produkty jest juz trudniej. Dlatego tym bardziej zdziwil mnie pewien dzial w jednym z marketow, w ktorym regularnie robie zakupy:


Sprawdzilam, co w tym dziale mozna kupic i wychwycilam takie ciekawostki:


1. Naleczowianka (gazowana i niegazowana). Ucieszylam sie bardzo z gazowanej, bo bardzo ja lubie i w Polsce pije dosc regularnie.



2. Vegeta. Najprawdziwsza z Podravki!



3. Baton Bounty.




4. I baton Lion.



5. Nie moglo oczywiscie zabraknac Polskiej Kielbasy. Smakuje podobnie do naszej, ale jednak to nie jest to samo.



6. Pierogi. Albo, jak mowia Amerykanie, "pierogies" (co samo w sobie jest nielogiczne, bo "pierogi" sa juz przeciez liczba mnoga). Oto trzy najpopularniejsze rodzaje.


Nie probowalam zadnych z nich, ale moj chlopak twierdzi, ze sa dosc smaczne. Niemniej jednak woli te mojej roboty. Zreszta, nie wyobrazam sobie pierogow z serem Cheddarem, jak dla mnie jest to zbyt amerykanska wersja.


7. Polish Dill Pickles, czyli polskie korniszony z firmy o wdziecznej nazwie: Cracovia.



8. Kapusta kiszona, rowniez z Cracovii.



9. I moj ulubiony produkt: Kluski! ;) Naprawde dosc zabawnie jest zobaczyc taki nazwe w amerykanskim sklepie. 




PS Odkrylam ser, ktory swietnie nadaje sie do pierogow! Oczywiscie nie jest tak dobry jak nasz polski twarog, ale zdecydowanie lepszy niz Ricotta, ktorej uzywalam wczesniej. Ser jest z Michigan Farm Cheese Diary i kosztuje ok. 5-6$ za taki kawalek, jak na zdjeciu.
Bardzo, bardzo sie ciesze ;)




czwartek, 30 lipca 2015

Bridal shower, czyli mezczyznom wstep wzbroniony

W zeszla sobote mialam przyjemnosc uczestniczyc w tzw. bridal shower (badz wedding shower), gdyz Kristi, kuzynka mojego chlopaka, niedlugo wychodzi za maz. Nigdy wczesniej nie bylam na tego rodzaju wydarzeniu, dlatego bardzo sie cieszylam, ze bede mogla na wlasne oczy zobaczyc, jak to wszystko wyglada, zwlaszcza, ze w Polsce nie obchodzi sie bridal shower.

Bridal shower - co to jest?
Jest to mini przyjecie organizowane najczesciej przez kolezanki lub druhny przyszlej panny mlodej na kilka tygodni przed slubem. Zazwyczaj ma miejsce w barze, restauracji badz kawiarni. Na bridal shower zapraszane sa tylko kobiety. Kazda z nich przynosi przyszlej pannie mlodej upominek, ktory ma jej pomoc w przyszlym zyciu malzenskim. Najczesciej sa to bardzo praktyczne rzeczy, np. garnki, talerze, szklanki, ale tez kosmetyki badz jakies ozdoby do domu. Na bridal shower ma miejsce skromny poczestunek oraz organizowane sa rozne zabawy dla przybylych gosci.

No to zaczynamy!
Bridal shower Kristi rozpoczal sie o godz. 9 rano (co dla mnie bylo sporym zaskoczeniem, bo czytalam, ze najczesciej takie przyjecia odbywaja sie wieczorem) i potrwal mniej wiecej do 10.30. Mial on miejsce w przytulnej kawiarni w centrum miasta. Mozna bylo zjesc zapiekanke ziemniaczana, muffinki i szaszlyki z owocow.

Gry i zabawy
Na poczatek kazda z zaproszonych pan dostala taka oto kartke:



Trzeba bylo zaznaczyc, ktore rzeczy ma sie w swojej torebce. Przyznam, ze niektore przedmioty byly dosc zaskakujace, np. lokowka, srubokret, mala butelka alkoholu, tasma miernicza lub cos, co swieci w ciemnosci. Ja zdobylam 34 punkty i bylam pewna, ze to zbyt malo, zeby cokolwiek wygrac (mama mojego chlopaka zdobyla 86 punktow, no ale tylko ona nosi w swojej torebce srubokret i tasme miernicza). Ale udalo sie! Zajelam trzecie miejsce i wygralam przesliczny bukiet kolorowych, pieknie pachnacych kwiatow.



W nastpnej zabawie trzeba bylo odgadnac, ile cukierkow, tzw. salt water taffy, znajduje sie w duzym sloiku.


Tutaj niestety nie udalo mi sie strzelic, chociaz moze to i dobrze, bo bardzo lubie te cukierki i mogloby mi przybyc kilka kilogramow tu i owdzie, czego bym bardzo nie chciala ;)

Ostatnia zabawa polegala na tym, ze losowalo sie jakas fraze i trzeba bylo dopasowac ja do ktoregos z kilkunastu slodyczy, ktore znajdowaly sie w specjanym koszyku. W pamieci utkwily mi dwie frazy: 1. First Dance, ktora trzeba bylo polaczyc z czekolada Symphony (logiczne, prawda?)


2. Parents-in-law, ktore nalezalo polaczyc z cukierkami o uroczej nazwie Nerds (sprytne! ;)
Na koniec przyszla panna mloda rozpakowala prezenty (wsrod ktorych byly m.in. szklanki, toster, przenosny mini grill, a nawet piwo dla jej narzeczonego, "zeby nie czul sie pokrzywdzony" ;), czyli bardzo praktyczne rzeczy, ktore jej sie na pewno przydadza.

Podsumowujac, bridal shower to bardzo mily zwyczaj. Mozna sympatycznie spedzic czas wsrod kolezanek i znajomych, a przy okazji dostac bardzo przydatne w zyciu prezenty.
A jezeli szczescie nam dopisze i moj chlopak dostanie urlop na dzien slubu Kristi, na blogu na pewno pojawi sie relacja z prawdziwego amerykanskiego slubu ;)